Firlej – legenda

Przytoczona poniżej legenda Cudowne jezioro napisana została przez Jagienkę spod Lublina. Takim właśnie pseudonimem podpisywała się Wanda Śliwina (1891-1962). Jest ona utożsamiana z tym wszystkim, co godne uwagi w życiu kulturalnym międzywojennego Lubartowa. Obdarzona ogromną wrażliwością społeczną i artystycznymi talentami, próbowała swoich możliwości wszędzie tam, gdzie potrzebowano jej entuzjazmu i bezinteresownego zaangażowania. Przede wszystkim pozostała w pamięci jako autorka licznych wierszy, opowiadań, powieści, szkiców regionalnych, miłośniczka teatru i autorka sztuk scenicznych, także organizatorka wielu inscenizacji i przedsięwzięć oświatowo-kulturalnych oraz patriotyczno-religijnych.

Cudowne jezioro

Cudowne jezioro otacza urok legendy. Leży ono w dawniejszych dobrach

firlejowskich, niedaleko Lubartowa, a pięknością swą, pociąga i zachwyca wielu. Na obszarze kilkuset morgów, w kształcie Morskiego Oka rozlane, w dzień pogodny mieni się złotem i szafirem, a wyrosłe nad brzegami drzewa i krzewy, przeglądają się w nim, jak w lusterku. Ktokolwiek przejeżdża, zdumiony przed tym żywym zwierciadłem staje i pyta o legendę cudownego jeziora.

Okoliczni mieszkańcy schodzą się na połów ryb, zawsze pomyślny obfity i jeden

drugiemu legendę opowiada. Czasem, zastawiane sieci niezmierny ciężar pochwycą, a zdumieni rybacy wyciągają zeń cegłę, żelazo, gzymsy, belki , różne inne rzeczy, mające związek z budownictwem. Kiedyś, została nawet wydobyta wielka skrzynia pełna ślicznych, zamorskich tkanin…

Gdy niebo chmurami się zaciągnie i zadmie wiatr z północy – jezioro szaleje.

Szmaragdowe wody, od niezgłębionego dna wzburzone, kołysze się zwolna i poważnie… Potem, nabrawszy żywiołowego rozmachu, wpadają we wściekłość… Biją o brzegi, piętrzą się fale urastają do rozmiarów oceanicznych bałwanów, a głuchy pomruk towarzyszy tej orgii.

Gdy nierozważna łódka wypłynie wówczas od lądu, zostaje porwaną przez fale

i wyrzuconą jak piłka, do ich piętrowej wysokości, a potem jak piłka opada w dół i pochwycona przez coraz to nowe bałwany, w piekielnym tańcu wypływa na środek. Od brzegu bywa widzianą tylko w tym momencie, gdy rozszalały żywioł na szczyt fali ją uniesie. Potem niknie, przepada w otwartej otchłani i wybiega znów, rozkołysana, drżąca, niepewna…

Wielka ilość cudownego jeziora, nie podlega zmniejszeniu. Środkiem jest ono

zawsze niezgłębione. Właściciele okolicznych łąk, dla użyźnienia paszy, przekopali w przeróżnych kierunkach kanały, nawadniając swe grunta. Lecz nie wpłynęło to bynajmniej na obniżenie poziomu wody w jeziorze. To jest właśnie jedną z jego tajemnic…

Mówią starzy ludzie, że dawniej, bardzo dawno temu, było na tym miejscu

piękne miasto. Bogate budowle, wytworne parki, kunsztowne rzeźby uświetniały jego wygląd. Wonne płateczki rzadkiego kwiecia, jak najcudniejsze kadzidło padały na pieszczone głowy, otaczając je przepysznym aromatem, a świergot ptaków, dźwięczał jak harmonijna kapela.

To było bardzo dawno. Wówczas, gdy pierwsze blaski chrześcijaństwa – jak

promyk słoneczny, torując drogę do lochów- zaczęły wnikać w niektóre serca i mózgi. Piękne miasto roiło się od pogan. Zjeżdżali święci misjonarze, rosząc krwią męczeńską ulice i pola, padało towarzyszące im rycerstwo, lecz zatwardziałość dusz, była zawsze jednaka. Aż kiedyś, jeden z zakonów, poświęcił wiele pieniędzy, wysłał pobożnych braciszków zakonnych do opornego miasta i wystawił świątynkę, o dzwonach ze srebra ulanych, by przejmującym głosem tych serc metalowych, poruszyć żywe serca i na modlitwę przywołać.

I oto stało się coś strasznego. Dziki pogaństwem tłum, wyległ, jak niezliczone mrowisko pod mury świątyni i zburzył ją doszczętnie. Metalowe serca srebrnych dzwonów załkały rozgłośnie i runęły na ziemię. Padające głazy zawalonej świątynki, raz w raz uderzały w te dzwony poświęcone co długim, przeciągłym jękiem skarżyły się Bogu, na swoje poniżenie.

Było to w sam czas Wielkiego Postu. Umęczone ciała świętych braciszków,

legły również, przysypane gruzem. Z dzieła , na chwałę Bożą uczynionego, został pusty plac splamiony krwią niewinnych i naznaczony klątwą kary. Wieść o straszliwej zbrodni rozbiegła się po świecie.

Zapłakał Bałtyk. Ten – nad którego brzegami znalazł potem śmierć męczeńską

Święty Biskup Wojciech, przez króla Bolesława Chrobrego do krzewienia chrześcijaństwa na Pomorze sprowadzony… W pobliżu którego zginął Św. Bruno, z rąk pogaństwa – zapłakał nad sromotą zatwardziałego miasta.

Rozkołysały się fale, jak pierś ludzka łkaniem wezbrana, zadrżała ziemi

smutkiem i żalem. Aż, jako łzy, co z ócz wąskim strumyczkiem po twarzy biegnąc, żłobią ślad, niezatarty, zburzone wody w morskich głębinach na dnie serca Bałtyku, póty biły o brzeg, aż ustąpiła wzruszona ziemia i struga podziemnej wody przemierzała z północnej strony na wschodnią Polskę, a dotarłszy do złego miasta, zalała je szemnym potokiem, tworząc niezgłębione cudowne jezioro.

Kara boża dokonała się. Miasto runęło w głębię, zatopione wielką ilością wód.

Pogańskie dusze, co Boga uznać nie chciały – przepadły na wieki. Ich potomkowie stanęli przed wielką tajemnicą cudownego jeziora. Dlatego to, gdy rybacy sieci zapuszczą, wyławiają czasami kawałki gzymsów, belek, żelastwa, że zatopione miasto, krusząc się i rozpadając przez całe wieki, jeszcze daje znać o swem minionym istnieniu.

                        A gdy w Wielkim Poście, wiatr powieje, rozkołyszą się fale, wzburzone smutną pamiątką i szmaragdowe wody zaszumią złowrogo, w srebrnych dzwonach zburzonej świątynki, którym czas szkody nie wyrządził, serca bić zaczynają i z głębi jeziora rozchodzi się ich głos potężny, pieśnią nieśmiertelną i pełną grozy;

Pośród fali poruszonej

Uderzają srebrne dzwony,

Dźwięczą serca metalowe,

Na pola i na dąbrowę

Głos się szarpie i rozchodzi,

To wygraża, to zawodzi,

Aż uderzy w ton wspaniały,

Jako triumf Bożej chwały

I ze szmaragdowej toni

Z jakąś dziwną grozą dzwoni

Przerażone, zbladłe twarze,

Z brzegu wód trzymają straże,

Ani jedna się nie ruszy

Bo dźwięk dzwonów pada w uszy

I do głębi serc, przenika,

Jakby wzruszyć chciał grzesznika.

A gdy przyjdzie wreszcie pora,

Wraca dźwięk na dno jeziora,

Wiatr ku niemu twarzą pada,

Rozpierzchła się groza blada,

I już tylko fala dyszy,

Pośród wielkiej, świętej ciszy.

Pobliscy mieszkańcy przysiąc gotowi, że niejeden z nich słyszał wielkopostną muzykę jeziora. Pewni są również istnienia podziemnego, naturalnego kanału, łączącego cudowne jezioro z Bałtykiem. I właśnie pomocy morza przypisują wielkie, nigdy nie opadające głębie wód jeziora. Na potwierdzenie tych zapewnień, przypominają wydobycie skrzyni ,pełnej bogactw, która w/g ich przekonania, wypadła z rozbitego na Bałtyku okrętu, póty błąkała się po dnie morskim ,aż ją ruchliwa fala w podziemny korytarz skierowała, przesuwając przezeń długi czas, aż do terytorium cudownego jeziora przywiodła.

I płyną dalej dnie i lata. Moc legendy nie słabnie. Przez starców młodzieży

przekazywana, ma zawsze świeży urok i czar tajemniczości. Każdy z nowych jakby dowodów, wyłowionych sieciami z głębi jeziora, potwierdza legendę potomności, która zasłuchana

w przeszłość, z podziwem i wzruszeniem ogląda dobyte szczątki rospadłych budowli i wzdychając patrzy na zmienne barwą tonie, tak zmienne, jak tylko wody Bałtyku bywają.